Próbujemy na nowo przyzwyczaić Mi do przedszkola. Tak naprawdę to teraz zacznie się jej prawdziwa przygoda z przedszkolem, bo w starym roku była aż 2 dni. Mogę już co nieco napisać, bo pierwszy tydzień za nami. Tydzień ogromnego wysiłku i poświęcenia czasu z naszej strony, bo przez pierwsze 3 dni Tata zostawał z Mi w przedszkolu przez cały dzień tzn od 10-14. Wynudził się strasznie, ale zaprzyjaźnił się z przedszkolem bardzo, kawę pijał z właścicielem i załapał się nawet na obiadki :-) Ale czego się nie robi żeby tylko je polubiła.... Bo przedszkole fantastyczne, Atmosfera niemal rodzinna, Panie (zwane przez dzieci ciociami) przemiłe i widać, ze Mi z każdym dniem coraz chętniej zbiera się rano do przedszkola. Dobrze, że wstrzymaliśmy się do ferii, bo dzieci malutko (razem z Mi 4 szt) Części nie ma w związku z feriami, innych zmogła choroba.
A nasza codzienna przygoda z przedszkolem wygląda tak: zawozimy skrzata ok. godz. 10 już po śniadaniu na zabawę, angielski itp. dziecię bawi się do 12, potem konsumuje obiad i najczęściej wracała, choć ostatnio coraz częściej chce zostać: Mamusiu ja chcie jeście zostać i sie bawić NAPJAWDĘ NAPJAWDĘ!!! No to OK :-) tylko czemu w stresie pędziłam prze całe miasto??? Z uśmiechem szczęścia dzwonię po Tatę, bo ja muszę zwykle już wracać do Zosi (karmień nie da się drastycznie przesuwać) I tak skrzat ląduje w domu dopiero ok 15. Wyprzedszkolowany tak, że zasypia w drodze powrotnej do domu....
Miśka jest w grupie motylków
W pierwszym tygodniu trafiła się nam impreza. Choć Mi nie brała czynnego udziału, bardzo ten dzień przeżywała.
Piernik samodzielnie zdobiony przez Mi na zajęciach i kwiatek dla Babci.
Kaczuszkowe szaleństwa już po części oficjalnej.
A w przyszłym tygodniu moc atrakcji. Nie tylko w przedszkolu....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz