Od rana morze spokojne jak jezioro. Ani jednej
fali. Temperatura na tyle niska, że pojawiło się mnóstwo
meduz. Więc
kto żyw (czytaj dzieci) ruszył do wody zaopatrzony w wiadra,
wiaderka, siateczki J
. Tak, tak każde
dziecko musiało
mieć swoją meduzę. Mi przetrzymywała w swoim wiaderku aż 4. Bacznie obserwowała,
jak się
zachowują. Bałam się trochę dramatu przed powrotem do domu. Na
szczęście jakoś ją przekonałyśmy do wrzucenia ich na koniec dnia z
powrotem do morza….
Po południu postanowiłyśmy szukać ciekawych mewich piór na plaży. W lipcu, gdy byłyśmy nad morzem znalazłyśmy piękne i oryginalne m.in.. czarne w białe groszki. Tym razem się niestety nie udało tak oryginalnie, ale zabawa była super. Mi osobiście pytała mewę czy jej da ładne pióro, ale gdy nic nie odpowiedziała stwierdziła, że musimy mewę złapać i oskubać :-).
Kolejnego dnia ciąg
dalszy zbierania piór. Tym razem z nową koleżanką Wiktorią.
Mi zbierała te największe, Wiktoria małe. I tak się uzbierał całkiem piękny
bukiet, który Mi nie chciała wypuścić z ręki ani na chwilę.
Wieczorem, sekundę przed zaśnięciem przypomniała sobie o piórach:
- mamo, a mamy bukiet piój?
- tak kochanie
- w domu mamy??
- tak są w plecaku z pszczółką.
- to supej!!!
i….. dziecko odpłynęło….
Zazdroszczę, bo ja NIGDY jeszcze nie widziałam w Bałtyku meduzy!
OdpowiedzUsuńNo widzisz a ja nie znalazłam bursztynu :-). Chociasz z bursztynu bardziej bym sie cieszyła :-)
Usuń