13 stycznia 2012

Odkrywanie północy

Fuerteventura przywitała nas żółtoszarymi pasmami wzniesień, pustymi przestrzeniami i plażami z żółtym, saharyjskim piaskiem. To właśnie dlatego tu przylecieliśmy, bo na żadnej z pozostałych wysp nie ma takiego fantastycznego piasku z którego można zbudować co sie chce. Wypoczywaliśmy na wschodnim wybrzeżu dokładnie w jego połowie, więc komfortowo, bo na południe i na północ mieliśmy taka samą odległość ( przy czym z północy na południe wyspa ma zaledwie 120km). Do dyspozycji mieliśmy jeden wolny dzień więc nawet się nie zastanawialiśmy w którą stronę ruszyć - cel PÓŁNOC czyli przepiękny Park Narodowy Corralejo z wydmami, El Cotillo, La Oliva, El Puerto de Los Molinos, Betancuria, Bajara. Cudeńka :-)



Ponieważ wszędzie jest niedaleko :-) tak więc po pierwszych 30km dotarliśmy do Parku Narodowego Corralejo z jego przepięknymi wydmami - piasek podobno nawiewany z Sahary przez wiejący tu przez cały rok passat (jest również sprawcą wszystkich pięknie piaszczystych plaż na wschodnim wybrzeżu). Piasek zupełnie inny niż nad naszym morzem i zupełnie nie kojarzący sie z naszą Łebą. Raczej ciężki a to za sprawą mieszaniny piasku z milionami drobniusieńkich kawałeczków muszelek, które sprawiały niemały kłopot z otrzepaniem z nóg. Piasek odpada, muszelki jak sezamowe nasionka zostają i trudno się ich pozbyć :-)





Wynik pracy zespołowej


Woda cudowna, zachęcająca do kąpieli ale niestey zimna ja nasz Bałtyk :-(

Fuerteventurowskie parawany. Nasze są zdecydowanie bardziej praktyczne :-)

Ślady na piasku autora zdjęć :-) Słuszna 40stka ( nie mylić z wiekeim :-) )

Po ukończeniu wulkanu wyruszyliśmy w dalszą podróż do miejscowości El Cotillo na północnym zachodzie wyspy. Miejscowość malownicza, położona na klife z olśniewająco białymi domkami



Wejście do portu

Linia brzegowa zachodniego wybrzeża

Wszędzie. Na pocztówkach, magnesach, breloczkach obok kozy najpopularnieszym symbolem Fuerteventury jest wiatrak. Strasznie, strasznie chciałam jakiś "upolować". Najpiękniejszy znaleźliśmy, w głębi lądu w miejscowości La Oliva. Obfotografowałam go z każdej strony :-) , a . . . ..  z wiatrakami to jest tak, że są męskie i żeńskie. Ten poniżej to przykład żeńskiego - niższy i bardziej pękaty. . . .
Ale czy na pewno taki pękaty ;-) ????



Przez moją chwilową fascynację wiatrakami zawitaliśmy w wiosce  Los Molinos, której nazwa nas bardzo mocno zmyliła. Po dotarciu na miejsce (wąziuką dróżką na szerokość jednego samochodu C3!!!) okazało się że nie ma ani sztuki wiatraka, ale za to są duże fale, rekiny i surfingowcy!! Było warto !!!!


Kolejnym ważnym punktem naszej wyprawy była pierwsza po kolonizacji stolica Wyspy - Betancuria. Misteczko w środku gór, niewielkie, ciche niczym nie przypominające nam stolic europejskich.  Droga do "środka jądra Fuerteventury" niesamowicie malownicza, a powrót pełen wrażeń.....


Ostatni look na ocean, bo wjeżdżamy w wysokie góry



Betancuria. W prawym górnym narożniku Katedra Św. Marii


Po zwiedzaniu, przepysznym tapas musieliśmy się zbierać. Słońce już dawało znak że zaraz skończy swoje urzędowanie, a nie chcieliśmy zostać wysoko w górach nie znając dokładnie drogi :-). Dobrze zrobiliśmy, bo droga powrotna, mimo że widokowo obłędna, to była dla mnie jako kierowcy "odrobinę stresująca". Szekośc drogi na 1,5 małego samochoda, zero pasów, bo pewnie nie spełniała norm :-). Na skalnych zakretach nabazgrane było farbą (kochany mąż przetłumaczył z hiszpańskeigo) TRĄBIĆ!!! Zdziwiłam się bardzo, ale trąbiłam... i dobrze sie stało, bo zakręty prawie 180 stopni a z jednej strony przepasć że się można nabawić lęku wysokości..... :-)






Na koniec dnia spotkaliśmy jeszcze Trzech Króli :-). Święto bardzo bardzo czczone w Hiszpanii. Prezenty dostaje się właśnie 6 stycznia a nie od Mikołaja w Wigilię.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz